№12
14-02-2014 | Pod redakcją: Materiosa Dragoniusa
Informacje bieżące
Płomienie w porcie!
Niedawno dotarły do nas pogłoski o napaści na Tuzmer. Informacje, które podawali specjalni gońcy były na tyle szczątkowe, że posłaliśmy na miejsce zdarzenia naszego wysłannika, by zbadał sytuację. Rozmawiał on z kilkoma osobami, będącymi bezpośrednimi świadkami wydarzeń - często także ofiarami. Relacja strażnika Magistratu, Atanusa: «Od kilku tygodni wiedziałem, że coś się święci. Każdy wiedział. Ci cholerni magowie. Przyłazili w tych swoich pomarańczowych workach i głosili "nauki". Jak to oni określali - drogę do światłości. Świetnie, ale dlaczego musiała wieść ona przez śmierć ludzi? To porywacze. Tak, nocami przychodzili do domów swoich "wiernych", czyli najczęściej portowej biedoty, po czym zabierali ich na pustynię! Do teraz nie zbielały kości wszystkich wymordowanych. Narkotyzowali swe ofiary jakimiś ziołami, podtruwali, a następnie wyrabiali z nimi wprost ohydne rzeczy w tych czarnych mszach, o ile można tak nazwać zbrodnicze rytuały orgii oraz krwi. Potem przyszli do miast, szukali ludzi "gotowych kroczyć ścieżką światła". Gdyby te opasłe świnie u władzy zareagowały wcześniej, to teraz nie mielibyśmy takiego rabanu... Straciłem swoje dzieci, moja żona została przez nich publicznie zhańbiona. Co więcej, wtrącili mnie do celi na trzy tygodnie za pobicie tych szmat, a władza tylko to odszczekuje.» Relacja porucznika Arwana, dowódcy czternastego plutonu siódmej kompanii pustynnej z Tuzmer: «O zajściu dowiedzieliśmy się stosunkowo późno - cały nasz oddział był wtedy na kilkudniowym patrolu pustynnym - strzegliśmy północnej rubieży, czyli wzgórz oraz przełęczy prowadzącej do reszty miast. Pewnego dnia goniec, wysyłany codziennie do Tuzmer z raportami, po prostu nie wrócił. Drugi również. W tym wypadku zebraliśmy się i według standardowej procedury zawróciliśmy całą kompanią w stronę miasta. Już kilka godzin po wymarszu z obozu zostaliśmy napadnięci w Trupiej Przełęczy przez bandę dzikich - byli bez odzienia, uzbrojeni w prymitywne toporki, włócznie czy tarcze. Dosłownie moment później spadła na nas wielka kula ognia, która wytrzebiła ponad połowę "Siódmej". Uciekaliśmy w popłochu - do dziś zresztą nie wiem, co się stało z częścią plutonów lecz sądzę, że podzielili smutny los innych oddziałów wojskowych. Resztki mojego plutonu - raptem cztery osoby razem ze mną - wróciły do Tuzmer. Znaleźliśmy się w porcie, panowało tam wielkie zamieszanie - ludność cywilna uciekała w popłochu do miasta bądź chowała się po domach, wszędzie biegała straż miejska oraz nieliczne oddziały wojska, którym udało się wrócić z pustyni. Jako-tako okopaliśmy się w jednym z opuszczonych domów i tak trwaliśmy do wieczora. Postanowiliśmy wyjść z naszej kryjówki dopiero, gdy zapadła ciemność. Jedynym źródłem światła były płonące gdzieniegdzie budynki mieszkalne, a także ledwo się tlące resztki drzew, po ulicach walały się trupy biedoty miejskiej czy strażników. Nagle zza rogu wyszły cztery osoby - bardzo nieadekwatne do sytuacji - po prostu stanęły i zaczęły rozmawiać. Okazało się, że byli to czterej mężczyźni - dwaj z kuszami, jeden ze strzelbą i jeden z połamaną dzidą. Choć byli zziajani oraz zakrwawieni, to nie wyglądali na poważnie rannych. Zawołałem jednego z kuszników w kapeluszu, ten podszedł do mnie, a następnie poinformował, że wysłał ich mer miasta. Oznaczało to, iż nie wszystko było stracone. Chcąc nie chcąc ruszyliśmy za nimi, ubezpieczając im tyły - straciliśmy zresztą jednego człowieka w późniejszej wymianie ognia. To był prawie koniec - szli do prochowni, która była całkiem niedaleko. I wszystko wyglądałoby wspaniale, gdyby nie ten cholerny, pomarańczowy mag. Trafił jednego z nich, tego ze strzelbą, po czym zwrócił się ku nam, na szczęście wojak z dzidą załatwił go moment później.» Relacja sierżanta Domagały, dowódcy obrony prochowni: «Na pole walki zostałem skierowany w końcowej fazie - |
dotarłem praktycznie z ostatnim rzutem ludzi do obrony portu, jeszcze przed zamknięciem bram. I dajcie bogowie - były to jedyne zorganizowane posiłki w ogóle wysłane w tym dniu z miasta. O godzinie osiemnastej w porcie zaczął się spory ruch - jakby tłum wyszedł na ulicę, choć w rzeczywistości tak się właśnie stało. Przewodził im jednak ten pomarańczowy pomyleniec - skurczybyka
ciężko było zastrzelić, gdyż spalał bełty i kule w powietrzu, albo znosił ja na inny tor, przez co - zamiast jego głowy - rozłupaliśmy kilkanaście nadbudówek w porcie. Z początku dysponowałem pięćdziesięcioma ludźmi - głównie strażnikami miejskimi, którzy zebrali się w jednym miejscu w obawie przed reakcją tłumu. Nie było co się dziwić, ich kolegów, którzy zostali w mieście, torturowano oraz mordowano w bestialski sposób, zarówno gołymi rękami, jak i zębami. W tym wszystkim maczać palcem musiał jakiś nekromanta, bo to, co obywatele robili ze sobą przechodziło wszelkie pojęcie. Część z nich nie znała w ogóle strachu ani bólu, zupełnie jak ożywieńcy - lecz byli to przecież zwykli, żyjący ludzie, których nafaszerowano pod jakimś pretekstem podejrzanymi ziołami. Godzinę po moim przybyciu, wysłałem do portu dwa dziesięcioosobowe oddziały, w celu ochrony załadunku i ucieczki statków z portu - bądź co bądź było w nim pełno cennych towarów, żywności oraz kluczowej dla miasta amunicji. Po zmroku miasto wyraźnie się wyludniło - pod wpływem narkotyków ludzie pozabijali jedni drugich, lub utworzyli grupki uczestnicząc w jakiś chorych rytuałach, o których przebiegu wstyd żołnierzom jest wspominać. Wkrótce okopaliśmy się i przyjęliśmy pozycje na wschodniej baterii portu. Później dostrzegliśmy, że portem szła cała zgraja ludzi z tym cholernym pomarańczowym magiem! Pod wpływem ostrzału rozpierzchli się oni zaraz w boczne uliczki czy na dachy, lecz wschodnia część lokacji dalej pełna była tej hołoty i - o zgrozo - ściągnęli adeptów. Kanalie rekrutowały pośród głupich, biednych młodzików swoich wyznawców, którzy kompletnie otumanieni wydziwiali straszliwe rzeczy. Raz przeleciał czerwony mag - wylądował na chwilę w porcie gdzieś po środku, wzniecił pożar, po czym zniknął w niewyjaśniony sposób. W międzyczasie ładowaliśmy armaty na statki, które się ostały - to był ostatni rozkaz, jaki wydał nam jaśnie pan Losso. Po wykonaniu zadania zwialiśmy co sił w nogach do Tuzmer ratując kogo się dało - każda para rąk była potrzebna do obrony. W chwili obecnej Tuzmer jest otoczone od zachodu, południa i północy przez hordy dzikich oraz prawdopodobnie otumanionych pewną substancją ludzi. Przewodzą im magowie, którzy zapewne pochodzą z dalekich, zachodnich krańców pustyni na południu Margonem. Mieszkańcy miasta wraz ze strażą oraz miejscowymi cechami przygotowują obronę swoich domostw i ulic, praktycznie wszędzie rozstawiając barykady czy worki z piaskiem. Póki co żywności nie brakuje, lecz szybko wyczerpują się zapasy wody pitnej, której poziom znacząco spadł nawet w fontannie miejskiej. Wśród wszystkich, często ogromnych, zasobów miasta jedynie woda oraz leki racjonowane są zarówno żołnierzom, jak ludności cywilnej. Pozostałe miasta nie przyjęły jednoznacznej postawy wobec Tuzmer, wyłączając przy tym Nithal, które w tej chwili szykuje słynną drużynę konną "Winorośl", znaną ze spektakularnych akcji w wielu trudnych kampaniach. Także Thuzal przygotowujące do wymarszu drużynę trzydziestu zbrojnych wraz z całym potrzebnym wyposażeniem. Burmistrzowie pozostałych miejscowości tłumaczą decyzje swoich rad uszczuplonymi zasobami ludzkimi. Niemniej jednak Cedrik ogłosił, że wyśle czym prędzej zapasy do miasta, lecz chwilowo brakuje mu taborów oraz eskorty do przewozu towarów. Marzyłeś o osiedleniu się w krainie gwarantującej rozwój, przepełnionej przedstawicielami różnych ras, skorymi do zawierania nowych przyjaźni oraz podejmowania wspólnych interesów? Zamieszkaj wśród nas, rozwijaj swe zdolności, pozyskuj kompanów i zapisz się wśród bohaterów tego świata. Gwarantujemy doskonały początek, bezproblemowe odprawy na granicach lub w portach, bezpieczeństwo zapewnione przez wojsko, a także wolny dostęp do licznych organizacji dających silną podstawę dla Twych sukcesów.Czekamy na Ciebie! |
Bardziej pyskowali niż się biliW przededniu walentynek, w Karczmie pod Liściem Dębu, doszło do niemałego zamieszania. Anvard Dragonius, jeden z mieszkańców Ithan, postanowił wszcząć bijatykę wraz ze swym kompanem Urkishem - obrawszy wcześniej Mysvera jako swój cel. Agresywne zachowanie mężczyzn - nie tylko wymienionych, także Reautima innych - spowodowało lekką panikę wśród gości, zwłaszcza tych, którzy odurzeni byli alkoholem oraz niemało przy tym wyolbrzymiali zajście. Alarm podniesiony przez ewakuującą się klienterię szybko przywołał mały oddział straży, która właśnie odbywała swą wartę w pustoszejącym mieście - fakt ten sprawił, iż mieli oni możliwość reagować. Przeprowadziwszy szturm na główną salę karczmy, strażnicy wyraźnie rozkazali wszystkim paść na ziemię - jest to standardowa procedura, zmuszająca agresorów do odłożenia broni i przyjęcia pozycji nie pozwalającej na wykonanie szybkiego ataku. Nie wszyscy jednak posłuchali, zwłaszcza Urkish gwiżdżący na zbrojnych oraz Ananiel, który wygrażał funkcjonariuszom, tym samym stawiając opór. Doprowadziło to do postrzelenia powyższych mężczyzn, a także natychmiastowego poddania się całej reszty - w tym Reautima, choć jak później się okazało, kusza którą dzierżył nie była nawet napięta. Zbrojni wezwawszy posiłki, aresztowali awanturników, po czym przekazali ich do ratusza, gdzie pochwyceni oczekiwali na przesłuchanie. To jednak okazało się bardziej emocjonujące niż wyżej opisane wydarzenia: było dość wartkie, kłótliwe, |
niepozbawione kłamstw, oszczerstw czy obelg. Brali w nim udział wszyscy Ci, których sprawa dotyczyła, zarówno cywile jak i żołnierze Straży Miejskiej - nie zabrakło także stałych punktów takiej dyskusji. Jednym z najbardziej spektakularnych było przyznanie Anwarda do tego, iż podczas aresztowania niemało nagadał się o swych prawach, przywilejach oraz kocie trzymanym pod łóżkiem, ale jednocześnie nic w ten sposób nie utrudniał. Całość zamknięta została mandatami, przydzielonymi także za przewinienia dokonane w trackie trwania przesłuchania, to jest: przerywanie, wtrącanie się, czy grożenie zabiciem połowy strażników - składamy pokłon w stronę Ananiela Odważnego. Jednocześnie Gwardia przeprsza obywateli Margonem za zbyt powolną akcję zbrojnych, którzy atak podjęli dopiero po kilku ostrzeżeniach - w przyszłości obiecują oni likwidować zagrożenia już po pierwszym wezwaniu do poddania się, a także mniej tolerować obietnice wymordowania części tych, którzy chronią was na co dzień. Ustawowy miszmaszUprzejmie przypominamy o tym, iż 3 lutego N.O.C. opublikowała nowy regulamin, zawierający między innymi uaktualniony taryfikator kar, jaśniej rozpisane kompetencje poszczególnych pododdziałów czy warunki przeprowadzania kontroli organizacji. Co więcej, cywilny zbiór reguł również się zmienia, jego nowszy wariant już wkrótce będzie obowiązywał, toteż zalecamy śledzić rozwój sprawy. |
Publicystyka
AntGCoJII-11
Jedenastego lutego Gildia Cechów poinformowała obywateli Margonem, że opracowuje niesamowicie zaawansowany projekt, CWWTB-1, który powstał nawet w jednym egzemplarzu, okrzykniętym jako "Roderick". Imię to nawiązuje oczywiście do byłego funkcjonariusza N.O.C. - nie wiadomo jedynie, czy stanowi formę komedii skierowanej w Gwardię, czy może jawnej obrazy pierwotnego nosiciela imienia. Niemniej jednak to coś powstało i podobno działa, jednakże propaganda potrafi przekoloryzować liczne fakty, spróbujemy więc nieco zdementować dziwne plotki. Przed dokładnym przyjrzeniem się samemu projektowi, warto zaprezentować twórców - Gildii Cechów, a raczej któraś z jej licznych reaktywacji. W końcu okresowe rozpadanie się mają wpisane w statut tak samo, jak Nocarze brutalne przesłuchania - oficjalnie nie istnieją, lecz każdy widzi co się dzieje i dziać będzie. Mimo to prorokowanie kolejnego schyłku organizacji stanowi oczywiście nieuzasadnioną złośliwość, wszakże Grupa Pleonazm posiada uczonych, którzy w trakcie kontroli Bractwa Miecza niezwykle elokwentnie oraz sumiennie przygotowali dokumentację dla swego klienta, kompromitując się bardziej od Plugaworękiego. Poza wspomnianym mankamentem Gildia działa nie najgorzej. W końcu odpowiedzią na moje zamówienie - skomplikowaną prośbę o bukiet kwiatów - był pojedynczy (bodajże) prawoślaz. Tak wysmakowany romantyzm chyba przerasta mój ograniczony umysł, toteż zdam się na ekspertów prowadzonych przez WWGCJEAD - jak zapewne by sobie zażyczył Wielki Wódz Gildii Cechów Jego Ekscelencja Anward Dragonius, patrząc na zamiłowanie do idiotycznych zlepków literek. Wróćmy jednak do wspaniałej puszki na kołach, opisanej słowotokiem wyjaśniającym zaawansowaną matematykę opartą o wyliczanie powierzchni figur płaskich czworokątnych, wypowiedzianym przez osobę, która miała przy tym minę kucharki obierającej ziemniaki. Tajemniczy pojazd - piękny jak zmarszczki Dzięgiela - obsługiwany jest przez czterech ludzi: dwóch strzelniczych, dowódcę oraz wołczanego. W końcu ponad tysiąc dwieście kilogramów musi coś uciągnąć - dlatego padło na biedne zwierzęta, które słysząc kule odbijające się od blaszanego pancerza chyba popełnią samobójstwo, bo ucieczka nie będzie możliwa z racji pęt. Pomijając mankament zawodnego napędu możemy przecież przemilczeć też sprawę kółek, które zapadną się |
w pierwszą drogę nieutwardzoną, których w Margonem jest... Nieznaczna ilość, coś około osiemdziesięciu procent. Jednak poza tragiczną mobilnością widzimy już same atuty - abstrakcję w sztuce, powód zużycia drogich materiałów, czy też zabawkę dla dzieci. Bo chyba nikt nie wpadł na pomysł, aby wykorzystać to w boju, prawda? W końcu ludzie o zdrowych zmysłach mając do wyboru stosunkowo tanią, prostą w obsłudze i naprawie, szybką balistę z terenowymi zdolnościami nie wskażą bezużytecznej puszki na sosnowej konstrukcji. Co więcej, istnieją dwie, nader ważne, wojskowe zasady: nieruchomy cel to martwy cel, oraz fakt, że kiedy wróg znajduje się w Twoim zasięgu, to Ty jesteś w jego. Dlatego N.O.C. inwestuje w precyzyjną broń wyborową oraz ruchawość na polu bitwy. Anward dla zasady postępuje zupełnie na odwrót, odbierając sobie możliwość sprawnego przemieszczania tobołu oraz zastępując prymitywne strzelectwo dodatkowym pancerzem (potrzebnym jak słońce wampirowi). Ciekaw jestem także, co się stanie z załogą podczas letniego dnia - tak około południa - albo kiedy jakiś mag ognia wpadnie na pomysł, że wystarczy podpalić jedną belkę konstrukcyjną lub dla zabawy rozgrzać jedną z blach. Gildia Cechów nie ma jednak samych beznadziejnych patentów, w końcu posiadają CyNyBy, czyli kuszę, w której siły otrzymują kątowe zwroty dla zmniejszenia skuteczności strzału i nie posiadają orzecha, gdyż mechanizm jest podważany - małe co nie co znajduje się w dziurce, jeśli coś wypchnie to od spodu powyżej krawędzi dziurki, to ucieka na bok. Gdyby przyjrzeć się rysunkom, po chwili można by zauważyć, iż mamy do czynienia z fenomenalną ideą. Oczywiście zakładając, że broń nigdy nie zostanie odwrócona do góry nogami czy nikt nią w nic nie puknie. Konstruowaniu powyższych dziwactw przyświeca jedna teoria: jeśli coś działa, to słuszne wydaje się zastąpienie sprawdzonego systemu czymś bardziej skomplikowanym, droższym, a także trudniejszym w obsłudze. Może nie posiadam nowoczesnych, awangardowych poglądów, uważam demokrację za rządy debili, a związki jednej płci za sodomityzm, lubię klasyczne łęczyska, orzechy kusz i proste katapulty, ale mam jedną przewagę. Moje zabawki działają. I potrafię się nimi bawić bez wyczyszczenia sakwy, sprzedania syna, wystawienia kobiety na seksualną niewolnicę, a także oddania swoich kłów na pokazy w Nithal. |
1. Artykuł na temat Gildii Cechów oraz Jej Innowacyjnych Idei numer jeden. | Przypis po lewej wcale nie jest wrednym podkreśleniem tego, jak mało twórcza jest nomenklatura GC. |
Krótka gadka o gadaniu
Ithan. Mimo brudu, smrodu i okazjonalnego rozlewu krwi stanowi całkiem urocze miasto, w którym gromadzi się zazwyczaj większość naszego społeczeństwa. Czyż w takim razie miejsce to nie powinno tętnić życiem, radością, gwarem i hałasem? Owszem, niemniej jednak z tego, co udało mi się zaobserwować po dość długim pobycie, najczęściej bywa zupełnie inaczej. Przykład - piękny, słoneczny dzień (tak, takie się zdarzają!). Pogoda aż prosi, by wyjść i się nią rozkoszować. Rzeczywiście, w mieście wiele osób, lecz wśród nich...cisza. Martwa cisza, wszyscy stoją jak posągi i wpatrują się w przestrzeń, tudzież w innych. Och, co to? Czyżby ktoś miał zamiar się odezwać? Chyba tak. Jak zatem będzie wyglądała rozmowa? - Witaj! Zastępczo: "cześć", "hej". - Witaj. (rzadko wypowiedziane tonem nastrajającym do kontynuowania rozmowy). - Co u ciebie słychać? Zastępczo: "co tam?", "jak leci?" - Nic nowego, a u ciebie? Tutaj następuje nieśmiertelna odpowiedź - "też nic". Koniec. Rozmowa się urywa. Czasami inni, słysząc konwersację, również zaczynają mówić, zazwyczaj jednak milczą - porażeni dźwiękiem głosu innych ludzi. Fakt, to niespotykane w tym mieście. Inną sprawą są osoby niezwykle udzielające się w codziennym życiu miasta, czyli okazjonalne "witajcie!" |
oraz przemknięcie chyłkiem przez główny plac, nie czekając nawet na odpowiedź. Chociaż... i tak nikt nie odpowiada. Ale liczy się chęć, prawda? Jakby nie patrzeć: coś mówią, jednak czasem jest to nawet zabawne. W środku miasta bójka, leje się krew, słychać szczęk mieczy, a tu znikąd wyskakuje taki wesołek z okrzykiem "witam wszystkich!". Czy to nie perfekcyjne wyczucie chwili? Moi drodzy, nie chodzi o to, żeby kogokolwiek wyśmiać. Niektórzy narzekają, że brak świeżej krwi w naszej krainie. Jak jednak ktokolwiek ma się odezwać, przełamać pierwsze lody, kiedy ze wszystkich stron otaczają go ponure spojrzenia oraz wszechobecna cisza? Trochę w tym hipokryzji, ale cóż, większość z nas przyzwyczaiła się do nieprzychylnego traktowania nowych osób. Tu tkwi błąd. Trochę zeszłam z tematu, wracając więc - nie bójmy się mówić. Miasto jest duże, straż działa względnie dobrze, nikt nikogo nie pobije za odezwanie się, a konwersacja dłuższa niż dwa zdania, nie jest grzechem. To trochę jak łańcuch, jeśli jedni się przemogą i zaczną mówić - następni podążą za nimi, a miasto odżyje. Taką mam nadzieję. Tyle z mojej strony, mam szczerą nadzieję, że za tę opinię nie zostanę zlinczowana, wręcz przeciwnie - że niektórzy zrozumieją ją i spróbują coś zmienić. To ostatecznie dla naszego dobra - któż lubi przebywać w wymarłym, cichym mieście? |
Wiersze spod pióra AzathoraDzielny jestem, bronię prawa, Pałkę zawsze mam przy pasie. I kły wielkie niczym noże, Kim ja jestem, zapytacie? Miasto tętni życiem, tętni nim od świtu. Mysver bigos miesza, by truć nim ochotników. Przewraca się Azor, Tet też wymiotuje... Tak kończy ten, co z bigosem obcuje. |
Mat się pałą bawi i wszystkiemu przygląda. Wielkość jego broni to istna anakonda. Podszedł do Mysvera i tak do niego rzecze: - Przestań truć tu ludzi, bo cię okaleczę! Anvard Wiadrogłowy podszedł też do Mysa, lecz to Mat oberwał w głowę, aż się zakołysał. Tet nie wymiotuje, Az się dobrze czuje, bo tak się toczy życie, nikt w Ithan nie próżnuje. Więc cieszcie się wędrowcy, co nowi w tej krainie, że was Az nie opisał i z litości ominie! |
Różności
I tylko NOC, NOC, NOC,
|
W ostatnim czasie do społeczności Ithan dołączyliNieve Vetur (20 lat) - młoda, atrakcyjna kobieta o bladej cerze i charakterystycznych, białych włosach. Zazwyczaj nosi męskie koszule, czarne spodnie połączone z wysokimi butami oraz ciepły, zimowy płaszcz. Akcja dobroczynnaW krainie Margonem żyje wiele samotnych wampirów. Ze względu na dobre serca, ci obywatele nie mordują jak ich dzicy bracia, przez co cierpią głód, brak akceptacji oraz dekadenckie bóle. Nie pozostawaj obojętny, wybierz swojego wampira i dokarm go już dziś w akcji "nadstawiam szyję". |